Logo UAM

ZAKŁAD RETORYKI, PRAGMALINGWISTYKI I DZIENNIKARSTWA
INSTYTUT FILOLOGII POLSKIEJ

TADEUSZ ZGÓŁKA (1945-2021)

ETHOS – PATHOS - LOGOS

Ethos 
Wysoki, postawny, oszczędny w gestach. Zawsze w garniturze. Nigdy w biegu. Przyglądający się światu trochę z dystansu, ale bardzo uważnie. Miłośnik anegdot i celnej pointy. Mistrz dla wielu pokoleń językoznawców sam wielokrotnie przywołujący z wdzięcznością swoich Mistrzów: Wiktora Jassema, Jerzego Kmitę, Leszka Nowaka, Kazimierza Polańskiego.  
Nazywał się i czuł się człowiekiem uniwersytetu. W swoim przemówieniu pożegnalnym wygłoszonym przed odejściem na emeryturę w 2015 roku mówił, parafrazując Wyspiańskiego: „Uniwersytet widzę ogromny, wielkie powietrzne przestrzenie, ludzie je pełnią i cienie, ja byłem grze ich przytomny”. Pracował dla wspólnoty akademickiej nie tylko jako badacz, wykładowca, ale też przez wiele lat jako prodziekan i dziekan na Wydziale Filologicznym, potem Wydziale Neofilologii. Przez 25 lat był kierownikiem Zakładu Metodologii Lingwistyki. To, że pełnił te funkcje tak długo, dowodzi Jego niezwykle dialogicznej natury: potrafił rozmawiać z ludźmi, budować mosty. A współorganizując nowe kierunki i specjalności filologiczne, stwarzał pole do działania i rozwoju innym. 
Pathos 
Przez kilkanaście lat prowadził wykład z retoryki w Instytucie Filologii Polskiej. Sala C2 w Collegium Novum, a potem Sala Śniadeckich czy Sala im. Dworzaczka w Collegium Maius zawsze były wypełnione po brzegi. Profesor z pasją opowiadał o retoryce, chodząc od prawej do lewej strony sali. Taki miał zwyczaj, że mówiąc, chodził i zawsze uprzedzał o tym na pierwszym wykładzie, żartując, że studenci mogą się czuć jak na meczu tenisa.   
Struktura wykładu była niezmienna: 15 minut rekapitulacji, 60 minut na nowy problem i 15 minut na pytania, ale tylko ona. Nie znosił rutyny i – jak często powtarzał – co rok zmieniał treść swoich wykładów. Był nauczycielem dla kilku tysięcy studentów, promotorem kilkuset magistrantów i 27 doktorantów, którzy cenili go nie tylko za wiedzę, ale też za niezwykłą życzliwość i uważność. Drzwi Jego gabinetu były otwarte dla każdego. 
Logos 
Badał słowa i był mistrzem słowa. Mówiąc, nigdy nie korzystał z notatek. Przychodził na swoje wykłady z małą fiszką, na której miał zapisanych kilka ważnych słów. Był w słowach oszczędny i dobierał je bardzo starannie. Nikt tego nie badał i już nie zbada, ale wydaje się, że gdyby stworzyć listę rangową języka Profesora Zgółki to bardzo wysoką pozycję miałyby na niej dwa słowa „współpraca” i „wdzięczność”. Był zawsze otwarty na współpracę i potrafił okazywać wdzięczność tym, o których mówił, że byli jak aniołowie, których opatrzność postawiła przy Jego drodze.

 
KADRY WSPOMNIEŃ

1.
Pełnia. To słowo zdaje się najmocniej opowiadać o życiu Profesora. Mocny głos autorytetu i frywolny ton przyjacielski współbrzmiały harmonijnie, zapraszały do rozmów, z których żadna nie była podobna do poprzedniej. W tym pełnogłosie słychać było doskonałą równowagę między publicznym i prywatnym, oficjalnym i wcale nie. Dyskusja o czyjejś książce habilitacyjnej przetaczała się przez mury Maiusa, docierała na Koronną albo na Depot, włączała do przeróżnych wspólnot: rodzinnej, koleżeńskiej, przyjacielskiej, naukowej. „Jeśli czegokolwiek będziesz potrzebować, to jestem” - tym jednym prostym zdaniem Profesor łączył światy, sprawiał, że stawało się jaśniej.  
 Dbał o to, by Jego pomoc nie była nadmierna, by nie podcinała skrzydeł. Wolność błądzenia, którą dawał, zapełniała ławy jego seminariów (studenci pamiętają powtarzane słowa: „Oceniam to, co jest, nie to, czego nie ma lub powinno być”). Ogromna wiedza, znajomość literatury, unikanie chodzenia na skróty sprawiły, że szybko sam stał się autorytetem. Wyróżniała Go zaangażowana, szlachetna postawa, którą onieśmielał, często zaskakiwał, bo Tadeusz Zgółka nigdy nie był obojętny. A Jego rozmaite wybory potwierdzały tylko przenikliwość i szerokość spojrzenia – dostrzegał szansę tam, gdzie inni nie widzieli nic. Wskazywał, podpowiadał, wspierał i krzepił.  
 Byliśmy zawsze świadomi życzliwości, jaką Profesor otaczał spotykanych ludzi. Witał ich często pogodnym uśmiechem. Niekiedy pojawiała się przed nimi, przecież także przed nami jakaś szansa, drogowskaz, niedostrzegana ścieżka. Sprawy toczyły się pozornie same. Z perspektywy czasu wolno przypuszczać, że nie wszystko w życiu obcujących z Nim osób było prostą, naturalną konsekwencją wcześniejszych zdarzeń. Nici mogły splatać się w trwalszą całość, ponieważ Profesor zauważał mozół, ale i talent rzemieślnika i w ciszy wyszukiwał dla niego prawdziwie artystyczny projekt. Podsunąwszy go w niezauważalny sposób, pozwalał sobie potem na ukrycie się z boku i zapewne z satysfakcją przypatrywał się nowym, wartościowszym zaangażowaniom. Będzie przypatrywał się nadal...  

 2.
Profesor Tadeusz Zgółka pozostanie mistrzem wypowiedzi dostosowanych do odbiorcy: profesjonalnego, erudycyjnego przekonywania w sporach (naukowych, organizacyjnych, politycznych etc.), pasjonujących, eleganckich w formie wykładów, jasnego i zrozumiałego wyjaśniania zawiłości języka dla niespecjalistów oraz mistrzem zwykłej, codziennej rozmowy – kiedy trzeba lekkiej i zabawnej, innym razem mentorskiej, pouczającej lub podnoszącej na duchu.  
 Profesor w swych rozmowach pozostawał dyskretny. To może paradoksalne, gdy pomyślimy o niezliczonych anegdotach, wspomnieniach, barwnie opisywanych postaciach, o wszystkich zabawnych lub przejmujących historiach, które mieliśmy okazję usłyszeć z Jego ust. Opowieści te nie były nadmiernie łagodzone; pojawiała się i twarda krytyka. Rodzi się przekonanie, że Profesor z wyjątkową starannością zmilczał pozornie banalne epizody, bynajmniej nie naganne, które wydobyte na światło dzienne mogłyby zakłopotać ich bohaterów. Nie mówił publicznie o tych zdarzeniach, także o pewnych drobnych gestach pomocy, w której pośredniczył lub bywał jej niemym świadkiem.  
 Lubiliśmy go słuchać i już na zawsze pozostaną z nami Jego anegdoty, toasty, życzenia, wzruszające mowy wygłaszane z przeróżnych okazji. Tworzył je z pełną świadomością tego, że: „Mówić pięknie to modyfikować konwencje: łamać je albo wzbogacać o nowe. Mowa skonwencjonalizowana jest bowiem schematyczna, bezbarwna, nie przyciąga niczyjej uwagi” - jak pisał w jednej ze swych książek. Słyszymy Jego wspaniałą niczym mit, wzruszającą opowieść o niezwykłym odnalezieniu w ostatnim czasie grobu ojca. Po ponad 70 latach ze łzami w oczach Profesor mógł zapalić mu świeczkę.  
 
3.  
„Jestem feministą” wybrzmiało w Zakładzie Retoryki, do którego dotąd należały same kobiety, bardziej niż wyraźnie, umiejscowiło się gdzieś między zwierzeniem a prowokacją. W podobnym tonie Profesor powiadamiał zwykle: „ja przepraszam, ja jestem staroświecki”. W obu jednak głosach chodziło o to samo: o prostą koncepcję równości i szacunku, w której mieściło się pisanie artykułu, pieczenie sernika i rozmowy o życiu.  
Docenialiśmy wszyscy Jego pełen taktu, dostojny, nieco staromodny sposób bycia. Był wspaniałym kompanem tak w chwilach radości, jak i smutku. Wspólny czas to przecież nie tylko wyjątkowe chwile, ale też sporo zwykłej prozy, wyjścia z akademickich ról. „Przebrany za profesora”, nie tracił nic ze swej ciepłej, przyjaznej natury, zawsze z dyskretnym uśmiechem, zawsze życzliwie. Niegdyś w środę obowiązkowo z „Polityką” w dłoni. Niespieszny krok, wyprostowana sylwetka, szarmancki gest.... Urzeczony pięknem muzyki poważnej, chorału gregoriańskiego, pieśni cerkiewnej, z lubością słuchający gramofonu i starych płyt. Wciągający nas w świat opowieści, o tym, co minęło, co w owej przeszłości było niezwykłe, cenne i wzruszające.  
 
4. 
Nieustanny głód wiedzy, chęć dotknięcia, posmakowania, ujrzenia na własne oczy tego, co nieznane, nieodkryte, ciekawe skłaniały Profesora do licznych podróży w najdalsze zakątki świata. Wracał z nich rozentuzjazmowany, pełen wrażeń, pamiątek i opowieści, którymi chętnie dzielił się z nami. Był zapalonym kolekcjonerem, dumnym ze zgromadzonych skarbów, gdyż z każdym z nich wiązała się fascynująca historia – kiczowatego kufla z Ameryki, orientalnego nakrycia głowy czy egzotycznego trunku. Najwięcej radości dostarczały podróże na Wschód - może dlatego, że przecież Profesor urodził się w Rodatyczach, na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej. 
 „Jestem rusofilem” - ta wyraźna deklaracja dotyczyła kultury, miejsc, a przede wszystkim ludzi, którzy go w sobie rozkochali, dodać trzeba, z wzajemnością. Błysk w oku, uśmiech na samo wspomnienie tego, co rosyjskie: literatury, krajobrazów, obyczajów, języka. Głębokie zrozumienie, szacunek dla tego, co inne, spotykały się z olbrzymią wdzięcznością tych, którzy przybywali do Polski z różnych wschodnich przestrzeni i szukali dla siebie miejsca. Tak nawiązywały się znajomości, przyjaźnie, które przetrwały lata.  
Choć pamięć jest ważna, nie tyle wspominanie, ile konkretne inicjatywy świadczą o tym, co poruszało wschodnią duszę Profesora, a jednocześnie duszę nauczyciela, do której się przyznawał. Chęć promowania języka polskiego w kraju i za granicą najsilniej uwidoczniła się w zrealizowanym pomyśle założenia polonistyki na północy Rosji, na terenach zesłańczych. Faktycznie między innymi to dzięki jego wysiłkom w 1996 r. w Pomorskim Uniwersytecie Państwowym w Archangielsku powstał nowy kierunek, filologia polska. Uhonorowany tam na przełomie tysiącleci godnością doktora honoris causa, Profesor otrzymał charakterystyczną togę i biret, które z dumą zakładał na różne uroczystości akademickie, także w Polsce, traktując te insygnia jako cenny symbol więzi.